Pozwolę sobie zabrać głos i ustosunkować się do wypowiedzi na sali sądowej.
Po pierwsze, chciałbym zasygnalizować i zwrócić uwagę, że oskarżonemu się chyba coś pomyliło.
Ciężar dowodu prawdy w sprawach o pomówienie, spoczywa
na pomawiającym, nie ma pomówionym. To nie ja mam udowadniać że czegoś nie zrobiłem, tylko on powinien przedstawić dowody na rzecz tego, że coś zrobiłem. Ze skrętem kiszek od śmiechu obserwuję wywracanie podstaw systemu prawnego które polegają na tym, że najpierw ktoś kogoś o coś pomawia, a potem domaga się udowodnienia, że jest inaczej. Mam nadzieję, że Trybunał nie podziela tego koślawego toku rozumowania i wreszcie zacznie oddalać wypowiedzi czy wnioski oskarżonego, które polegają na tym, że narzucają na mnie obowiązek przedstawiania dowodów na to, że do pomówienia nie doszło.
Gdyby oskarżony (lub Trybunał) nie wierzył, że podstawy prawa cywilizowanego świata mówią inaczej, to przedstawię garść opracowań:
Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że
obowiązek wykazania prawdziwości zarzutu spoczywa na osobie oskarżonej o przestępstwo zniesławienia. W związku z tym, w przypadku gdy oskarżony zaniecha prób udowodnienia prawdziwości zniesławiającego zarzutu,
lub próby te okażą się nieskuteczne, a będą istnieć niedające się usunąć wątpliwości co do prawdziwości zarzutu , wówczas nie będzie można – zgodnie z ogólną regułą karnoprocesową – rozstrzygnąć tych wątpliwości na korzyść oskarżonego i przyjąć, że pomawiające zarzuty były prawdziwe, co oznacza, że zachowanie sprawcy zniesławienia nie będzie spełniało warunków kontratypu zniesławienia i
poniesie on odpowiedzialność karną za swój czyn.
Źródło: http://oskarzenieprywatne.pl/wylaczenie ... t-213-k-k/
W sytuacji, gdy
oskarżony o zniesławienie nie przedstawił dowodu prawdy, przy czym istnieją niedające się rozstrzygnąć wątpliwości co do prawdziwości zarzutu, nie można ich rozstrzygnąć na korzyść oskarżonego. Ryzyko musi leżeć po stronie stawiającego zarzuty [tj. osoby, która kogoś pomawia - przyp. mój].
Źródło: http://uwm.edu.pl/mkks/wp-content/uploa ... bowski.pdf
Ciężar dowodu w sprawach o zniesławienie spoczywa bowiem na
oskarżonym. Ustawodawca dopuścił w tej sytuacji tzw. dowód prawdy
(exceptio veritatis convicii) obciążający oskarżonego. Oskarżony, uznając
dopuszczenie się przestępstwa zniesławienia, wykazuje postępowaniem
dowodowym, że uczyniony niepublicznie akt zniesławienia jest
prawdziwy. Okoliczność ta wyłącza bowiem przestępność zniesławienia.
(…)
Oskarżony winien zatem udowodnić prawdziwość zarzutów.
(…)
Za przeniesieniem materialnego ciężaru dowodu na oskarżonego
przemawiają względy słuszności i sprawiedliwości. Nie można przecież
wymagać, by ten, wobec kogo ktoś stawia określony zarzut, musiał
dla oczyszczenia się wykazywać, że jest on nieprawdziwy. S. Śliwiński,
analizując przepisy dotyczące zniesławienia, wskazał, że w przypadku
publicznego zniesławienia dowód prawdziwości zarzutu spoczywa na
oskarżonym w tym sensie, że nieprzeprowadzenie tzw. dowodu prawdy,
o którym mowa w przepisie art. 255 § 2 k.k.24, lub niepowodzenie
próby jego przeprowadzenia, spowoduje
niekorzystne dla oskarżonego
skutki w postaci wyroku skazującego. Teza ta zachowuje trafność także
na tle obecnie obowiązujących przepisów w zakresie analizy przepisu
art. 213 k.k.
Obecnie nieudowodnienie przez oskarżonego prawdziwości
zarzutu będzie zatem obciążało właśnie oskarżonego. Ciężar dowodzenia
(onus probandi) przy dowodzie prawdy obciąża zawsze oskarżonego. Jeżeli
wynik prowadzonego dowodu prawdy jest wątpliwy, należy wydać
wyrok skazujący, gdyż
oskarżony nie powinien czynić zarzutów, których
nie jest w stanie udowodnić, i na nim ciąży obowiązek udowodnienia
prawdziwości zarzutu.
Źródło:
Opracowanie do pobrania — polecam cały dokument, ponieważ opracowanie odnosi się właśnie do roli dowodu prawdy w sprawie o zniesławienie, więc jego tematyka jest w całości zgodna z tematem.
Są to tak oczywiste zasady funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości, że w zasadzie ciężko jest forsować jakikolwiek inny punkt wyjścia. Po mojej stronie, jako oskarżyciela, leży jedynie ciężar udowodnienia faktu, że takie czy inne pomówienia miały miejsce, tj. że oskarżony wypowiedział słowa i osądy, o które go oskarżam. To już uczyniłem, wskazując miejsca tych wypowiedzi, jak i to, że miały one miejsce publicznie i że były kierowane do mojej osoby (pośrednio udowodnił to też oskarżony, gdyż nie stwierdził w toku procesu, że nie pisał o mnie i miał na myśli kogoś innego).
Gdyby ktokolwiek miał wątpliwości, czy zasady te mają przełożenie na grunt sarmacki — jakkolwiek bezpośrednio w formie gotowych paragrafów, zapewne nie bardzo, tak biorąc pod uwagę ich genezę w prawie na którym się opieramy oraz tego, że są jedynie usankcjonowaniem podstawowych zasad sprawiedliwości, jest tak jak najbardziej. Konstytucja Sarmacji stanowi, iż "System prawa karnego nie może być użyty w żadnych okolicznościach do ukarania osoby niewinnej zarzucanego czynu,
nie może też on nigdy chronić przed karą sprawców przestępstw." Gwarantuje ponadto wolności i prawa obywatelskie, w tym prawa do sprawiedliwości. Modne ostatnio odwoływanie się bezpośrednio do niej oraz odchodzenie od "formalistycznego podejścia" na rzecz ogólnie przyjętych zasad sprawiedliwości, powinno więc tutaj być poszanowane. Ponadto, Konstytucja odwołuje się do prawa zwyczajowego, a podstawowym jego źródłem, zwłaszcza w sprawach wykonawczych wobec przepisów wyższego rzędu, jest praktyka ustroju prawnego i sądowego realnej RP. Najbardziej podstawowe i dorozumiane zasady wymiaru sprawiedliwości, w kwestiach niebudzących wątpliwości ich słuszności, zasadności i korzyści dla uczestników procesów sądowych, powinny mieć tutaj jak najbardziej zastosowanie, a każde inne praktyki, są wypaczeniem idei sprawiedliwego procesu.
Stąd, ponownie spytam oskarżonego, czy dysponuje jakimkolwiek dowodem który mógłby wykazać, że edytowałem swoje wypowiedzi. Jeżeli nie potrafi tego udowodnić, wszystko jedno czy wynika to m.in. z faktu ułomności logów systemowych, to nie zachodzi kontratyp zniesławienia, a tym samym, oskarżony jest winien zarzuconego mu czynu. Gdyby było inaczej, to mógłbym publicznie rozpowiadać, że Laurencjusz Ma Hi at Atera jest złodziejem, oszustem i mordercą, a po oskarżeniu mnie o zniesławienie — odparłbym, że niech w takim razie przedstawi dowody, że nim nie jest. Nie da się udowodnić czegoś, co nie miało miejsca. Nie można przedstawić "dowodu" że nigdy nikogo nie oszukał, nie okradł czy nie zabił. Przecież "logi nie pokazują wszystkiego", więc skąd pewność, że nikogo nie okradł? Więc wobec tej logiki — znaczy że to zrobił, a ja mówiłem prawdę, więc nikogo nie zniesławiłem. Podobna logika funkcjonuje niestety w tymże procesie, więc byłoby miło, gdyby Trybunał ex cathedra to wreszcie mu wyjaśnił i nie zmuszał mnie do zajmowania się w toku procesu czymś, co nie powinno się w nim znajdować.
Tak samo przyczepię się do łamania przepisu z KppTK który mówi o tym, że Trybunał nie orzeka i nie zajmuje się sprawami nie ujętymi w dokumencie inicjalnym. Nie wiem po jakiego grzyba więc rozwodzimy się na sali obrad, czy wysłałem hasła do Dziennika Praw, kiedy to było, kiedy być powinno, a kiedy to znowu nadałem członkostwo w grupie, lub jakie uprawnienia przysługują Wicekrólowi. Nie ma to związku ze sprawą, dlatego nie będę się do tego odnosił. Nie można też opierać na tym dowodów, że skoro nie nadałem haseł, to pewnie edytowałem swoje wypowiedzi (?).
Postępowanie dowodowe nie może opierać się na udowodnianiu rzeczy ze sprawą niezwiązaną. Nawet w przypadku złapania seryjnego złodzieja i wskazaniu, że 99 razy w przeszłości kogoś okradł, to przy tym setnym razie, jeżeli nie mamy dowodów, nie możemy go skazać bez dowodu, opierając się na tym, że skoro robił to wcześniej, to i teraz zapewne to zrobił. Nawet poszlaki muszą mieć ścisły związek ze sprawą. Dlatego, jakkolwiek moim zdaniem poprzednie wypowiedzi czy sytuacje nie wskazują w żaden sposób na to, jak mogłem postąpić w tym przypadku, tak nawet jeżeli by tak było — podstawowe zasady sprawiedliwości i formułowania dowodów w sprawie, zabraniają tego typu podejścia w takich sprawach jak ta.
Co do zaś faktycznego meritum sprawy, oskarżony posługuje się błędami logicznymi które zmieniają obraz sprawy.
Zapomina on (lub celowo przeinacza) kwestię tego, w jaki sposób i kiedy miało dojść do zapoznania go z materiami poufnymi.
Prawdą jest, że odmawiałem i konsekwentnie odmawiam podania treści projektu umowy do wiadomości publicznej. Prawdą jest, że oskarżonemu, jako szeregowemu obywatelowi KS czy KB, tego dokumentu bym nie pokazał, nie pokazuję i nie pokażę w przyszłości.
Prawdą jest jednak i to, że oskarżonemu, jako Wicekrólowi, zaproponowałem wgląd do umowy p
o spełnieniu określonego warunku, na którego zgodę czekałem i czekam. Oskarżony wprowadza w swoich wypowiedziach w błąd, a to w ten sposób, że udowadnia iż zdaniem (w sensie logicznym), do którego odnosił się warunek przyznania wartości logicznej w postaci prawdy ("1") było to, czy chce on uzyskać dostęp czy nie — więc wobec stwierdzenia, że chce, powinienem mu przyznać dostęp, czego nie zrobiłem i co mi zarzuca. Jest to jednak bzdurą, gdyż zdaniem tym i warunkiem było nie tyle wyrażenie chęci do zapoznania się z dokumentem, ale
złożenia przyrzeczenia, że nie udostępni go innym osobom a następnie,
publiczne przyznanie przed obywatelami KB, że nie blefowałem z istnieniem tego dokumentu i że nie zaniedbałem kwestii jego stworzenia.Innymi słowy, ja się nigdzie nie pytałem czy oskarżony chce zobaczyć dokument czy nie, więc nie interesuje mnie to, ze chciał. Bo wiem że chciał, nie trzeba tego udowadniać. Pytałem się, czy gotowy jest obiecać, że nie przekaże go innym osobom, a tego nigdzie nie zrobił.
Dlatego bez zupełnego znaczenia jest udowadnianie, ile razy i gdzie pisał, że chciałby to zobaczyć. Nie obchodziło mnie to, że pisał o tym kilkadziesiąt razy, nawet dzień wcześniej. Bo jasno napisałem, że warunkiem jest złożenie odpowiedniej obietnicy.
Pisałem, że przekażę oskarżonemu wgląd do materiału, jeżeli obieca, że nie pokaże go nikomu innemu. Oskarżony nigdzie tego nie zrobił i nie powiadomił mnie w żaden sposób, że jest inaczej i że przystaje na warunki. Napisałem w artykule o którym mowa (w komentarzach), że tak się właśnie stało i odpowiedzi na warunkowe pytanie nie było. Oskarżony natomiast twierdzi, że było inaczej i kłamię. Pytam więc o dowód prawdy w postaci udowodnienia, że jednak się zgodził na warunki. Oskarżony ich nie przedstawia bo ich nie ma (i nie będzie miał, bo pisałem prawdę). Sprawa jest więc w zupełności jasna.
Stąd, zupełnie bez znaczenia dla sprawy jest to, że odmawiałem zbiorowości obywateli upublicznienia dokumentu, bo to nie jest przedmiotem postępowania, tylko ustalenie, czy po obietnicy udostępnienia go konkretnej osobie pod konkretnymi warunkami, warunki te zostały spełnione. I dowody wskazują na to, że nie zostały. Erystyka polegająca więc na pisaniu, że czekałem aż oskarżony przede mną uklęknie, jest nadal tylko erystyką. Bo czekałem nie na klękanie, tylko na zgodę na postawione warunki. Jest dzień 13 maja i oskarżony nadal nie odpisał, czy zgadza się czy też nie. Udowadnia natomiast dalej, że chce je zobaczyć — to nie jest spełnianie warunku.
W skrócie - oskarżony pomówił mnie, iż mimo spełnieniu warunku, nie doczekał się realizacji mojego przyrzeczenia przekazania mu dokumentów. Twierdzę natomiast, że warunek ten nie był spełniony. Rolą oskarżonego jest udowodnić, że było inaczej. Na razie nie potrafi tego zrobić, co jest korzyścią dla mnie. Nie jest natomiast przedmiotem sprawy ustalenie, czy oskarżony chce się zapoznać z dokumentem czy nie (bo powszechnie wiadomo, że chce) lub czy mu się on należał z racji pełnienia urzędu bezwarunkowo — to jest kwestia ewentualnej sprawy ustrojowej czy kontrolnej, wniesionej przez oskarżonego przeciw mnie.